Cyfrowy Zen to nie sen? Między naturalną potrzebą wytchnienia a zaprogramowaniem na robienie

Powered by

O potrzebie równowagi w korzystaniu z otaczającej i przenikającej życie każdego z nas technologii, słyszymy nie od dziś. Czas lockdownowej izolacji społecznej - z której tylko pozornie powróciliśmy już do “normalności” - ugruntował zasadność cyfrowego balansu czy higieny technologicznej. Ale co to znaczy na co dzień i czy nie staje się kolejnym CSR-owym trendem zamiast świadomą społeczną praktyką?

Odgórny priorytet

Problem dotyczący ingerencji technologii w życie codzienne widać tzw. gołym okiem chociażby w komunikacji miejskiej, gdzie niemal każdy podróżuje zatopiony “w telefonie”, a nierzadko słychać nawet mało wytrawnym uchem, kiedy rodzice nie mają pojęcia o czym rozmawiają ich dzieci (o contencie skonsumowanym w sieci właśnie). Tu nawet kilka (naście) lat starsi od swoich studentów dydaktycy są równie zagubieni w konfrontacji “na nadążanie”.

Powagi sytuacji dodaje wynik uśrednionej liczby godzin, które przeciętny Polak spędza dziennie, będąc aktywnie usieciowionym, czyli czynnie korzystającym z zasobów internetu. Ponad 6 godzin, czyli więcej niż ćwierć doby to wynik w roku 2023 i powtarzam – uśredniony!

Połowa ostatniej dekady w kontekście ekspozycji na cyfrowy chaos nie była łatwa w szczególności dla dzieci i młodzieży – ich rutyna funkcjonowania, a co za tym idzie – bezpiecznych warunków rozwoju – została potężnie zachwiana już w 2019 roku poprzez ogólnopolskie strajki nauczycieli. Następnie lata 2020-2022 z pandemią koronawirusa na czele, sprawiły, że nauczanie zdalne nie okazało się spełnionym techno-marzeniem, ale w wielu przypadkach – koszmarem samotności, postępującego FOMO (lęk przed wypadnięciem z obiegu), uzależnienia od technologicznej immersji lub braku możliwości regularnego wychodzenia z patologicznego domu. Skutków nie trzeba było wyczekiwać długo – w 2022 i 2023 roku liczba prób samobójczych wśród osób do 18. roku życia przekroczyła 2 tysiące przypadków (tych odnotowanych).

Nie dziwi zatem fakt, że o budowanie świadomości znaczenia higieny cyfrowej na poziomie systemowym postanowiono zadbać w pierwszej kolejności właśnie wśród młodych ludzi i nauczycieli. Ci ostatni mogą w tej układance wskazywać odpowiedni kierunek i zachęcać swoich podopiecznych do działań prozdrowotnych – ponieważ niewątpliwie, mówiąc o higienie cyfrowej, mówimy tu o istotnym obszarze zdrowia psychosomatycznego, o które warto zadbać od najmłodszych lat. Jak do tego doszło? Już pod koniec zeszłego roku, nowo mianowany Minister Cyfryzacji – Krzysztof Gawkowski, dał wyraźny sygnał pt.: higiena cyfrowa “musi być ludzkim DNA”, rok 2024 ustanowiono w Polsce rokiem higieny cyfrowej, a szkoły zostają zapraszane do programów profilaktycznych m.in.: “Wychowanie przy ekranie”. 

Z jednej strony, coraz szersza dyskusja i aktywizacja obywatelska radują serce i umysł, z drugiej jednak strony – czy priorytet ministerialny gwarantuje skuteczność edukacyjną w zakresie higieny cyfrowej? I najważniejsze – czy to nie rychło w czas?

Gra w kółko i krzyżyk z zaangażowaniem

Jako gatunek przetrwaliśmy niejedno, potrafimy dostosować się do skrajnych warunków, a zdolności ludzkiego mózgu i organizmu nadal pozostawiają wiele niewiadomych nawet przed daleko zaawansowanymi specjalistycznymi narzędziami diagnostycznymi. Nie trzeba nawet wspominać, że narzędzia te są osiągnięciami postępu technologicznego. Nigdy wcześniej nie byliśmy jednak poddawani tak potężnej dychotomii “zrównoważonego futuryzmu”. W ostatnich latach mieliśmy być gotowi na płacenie w kryptowalucie, bogacenie się w NFT, swobodne funkcjonowanie w Metaversum i kolejnych VRowych wersjach siebie, aż w końcu powinniśmy stać się wirtuozami rozwiązań AI, aby samosterowna AI w końcu nas nie unicestwiła. Jednocześnie od najmłodszych lat mamy budować prozdrowotne nawyki zrównoważonego korzystania z urządzeń technologicznych, rozwijać uważność w duchu mindfulness, a jako dorośli stosować zasady work life balance, bo przecież mamy dostęp do niemal nieskończonej liczby aplikacji mobilnych, które wesprą nas w najbardziej wydajnym planowaniu na każdym obszarze życia. Dodajmy do tego liczbę codziennych interakcji w przestrzeni fizycznej oraz hybrydowej, pingowanie nas w mikro-momentach przez kanały społecznościowe i przepis na ?, co zwerbalizuję jako digital & social overload i/lub autostradę do wypalenia (nie tylko zawodowego) – gotowy!

Oczywiście, mowa tu o swego rodzaju bańce społecznej, jaką w dużej mierze można charakteryzować poprzez rodzaj pracy w obszarze szeroko rozumianej gospodarki wiedzy lub gospodarki hybrydowej. Chodzi tu – a jakże – o uwagę, zaangażowanie i odpowiedzialność, wynikającą z cyfrowego trybu pracy. Co w tym złego, skoro można ją wykonywać wszędzie za pośrednictwem laptopa i żyć bardziej niezależnie? Dokładnie to, że stajemy się coraz bardziej zależni i zaangażowani, wobec tego, co w laptopie czy innym urządzeniu mobilnym – i to już nie tylko stricte jeśli chodzi o pracę, ale również szereg “rozpraszaczy”, które mieliśmy w 2,5 czy 10 oknie w tle tej pracy właściwej. Hybrydowy czy zdalny kontekst pracy to coraz częściej wystawianie się na niepozorne pokusy, deprecjonujące nawet najszczersze postanowienia cyfrowego balansu.

Czas na balans parytetów

O ile życie w cyfrowej równowadze, czyli przede wszystkim – organizowanie sobie czasu nieusieciowionego – takiego, podczas którego nie jesteśmy konsumentami treści online, a następnie szczere zaangażowanie w jego przeżywanie jest dostępne i osiągalne dla kobiet, o tyle w przypadku mężczyzn może stanowić nie lada wyzwanie zarówno pod względem dostępności, ale przede wszystkim – odmiennych sposobów socjalizacji, jak i wzorców budowania interakcji – tych w świecie fizycznym. Co robią mężczyźni podczas gdy kobiety mogą wybierać i przebierać w ofertach spotkań kreatywno-wyciszających, wyjazdów jogowo-wytchnieniowych i coraz popularniejszych kobiecych kręgów (wymiany doświadczeń)? Mężczyźni w czasie wolnym nadal tkwią w cyfrowej konsumpcji przed ekranami – smartfona, konsoli, komputera czy telewizora.

Różnica ta nie wynika z ich mniejszych potrzeb i oczekiwań wobec wypoczynku czy problemu jednopłciowej oferty ww. propozycji, ale z dotychczasowych schematów zaangażowania i praw rynku. Kobiety – zważając na liczne badania w obszarze psychologii czy zarządzenia – w większym stopniu wykazują podejście proaktywne, inicjują komunikację, chętniej organizują się w mniejsze czy większe wspólnoty, potrzebują mówić o emocjach i frustracjach. Wycieńczone chronicznym konkursem produktywności na technologicznych sterydach w imię równouprawnienia, chwytają swoich naturalnych skilli społecznego przystosowania, aby zwolnić, wyjść poza kołowrotek codzienności i nie zwariować.

Natomiast panowie, nie przejawiając jednoznacznej chęci opuszczenia torów bezustannej produktywności – choć na pewno ją odczuwając – są postrzegani jako mniej zainteresowani odzyskaniem cyfrowej równowagi, a tym samym stają się niemal niewidoczni dla segmentu rynku usług wytchnieniowych. In general oczywiście, z założenia bowiem wiele z dostępnych możliwości bywa koedukacyjnych.

Wyjść ze swojej głowy

Mam tzw.chomika w głowie za każdym razem, kiedy tonę pod nawałem pracy, a od 2 lat nie tylko wtedy. Na pewno znasz to uczucie. Ale co ono właściwie znaczy? Niemożliwość wyjścia głową z pracy lub gotowości. Trwanie w ciągłym kołowrotku spraw, napędzanych bodźcami tj.: kompulsywnym sprawdzaniem skrzynki mailowej, mediów społecznościowych, informacji w wymiarze non-stop bardzo szybko prowadzi do zmian odruchów warunkowych i stabilności układu nerwowego. Taka rzeczywistość stała się naszym społecznym doświadczeniem. Dlatego czas poszukać antidotum.

Rutyna jest czymś bardzo ważnym. Partie życia, które odgrywamy każdego dnia należy uczynić regularnymi nawykami tak, aby przestały być skomplikowane, a stały się proste i przewidywalne (J.B.eterson). Im więcej czasu mija od zachłyśnięcia technokratyczną potęgą człowieka, posiadającego moce personalizacji, parametryzacji i wszech-indywidualizacji all-in-one, tym bardziej uwiera ta presja multitaskingu. Praktyki przywracające nas do świata zmaterializowanego i fizycznego wydają się być tutaj najlepszą drogą do sprawienia, aby proste i przewidywalne nawyki stały się najlepszą profilaktyką dla (zdrowia) naszych głów.

Zen to nie (tylko) sen

Powracając na moment do projektu higieny cyfrowej jako priorytetu w działaniach wokół cyfryzacji roku 2024 dla Polaków warto zauważyć jedną zasadniczą przewrotność – aby odzyskać ten cyfrowy balans, mamy czytać, słuchać, konsumować kolejne treści. A może by tak w duchu teorii praktyk (społecznych/medialnych/cyfrowych), zacząć od tego co ludzie robią, ale też czego nie robią wobec zjawisk czy osiągnięć technologii?

Albo iść o krok dalej – pozwolić przede wszystkim sobie – osiągnąć cyfrowy zen? Nie ten buddyjski, a rozumiany jako korzystanie lub niekorzystanie z urządzeń technologicznych w taki sposób, aby możliwe było pozostawanie w łączności ze sobą w świecie teraz i tu, a nie równoległym tam i zapośredniczonym.

Kolejny powrót do korzeni i technologiczny “odwrót” nie wydarza się przypadkiem. To szansa dla regeneracji sił, a nie kompletne zatracenie się w gospodarce mikro- i makro- powiadomień, w które wszyscy jesteśmy uwikłani.

Bo chyba nie zaprzeczysz, że na przestrzeni wielu Twoich dni praktyką nie-korzystania, czyli praktyką zen staje się już tylko – o ironio – sen?   

Info-box:

  1. The Zen of Digital Balance: Achieving Self-Discipline in the Tech Age, Ray Ethan;
  2. Cyfrowy Minimalizm, Cal Newport;
  3. Wychowanie przy ekranie, Magdalena Bigaj
  4. Raport Science Zen, Fundacja BITECH
  5. Bezpiecznik Podcast, Jo Jurga
Więcej z tej kategorii